Kierowcy i zbieracze węgla
Jeszcze wcale nie tak dawno, wraz z październikowymi deszczami nadciągały do Szczygłowic setki ciężarówek po węgiel. Ciągnące się niczym wąż szpalery starów i jelczów były stałym elementem jesiennego i zimowego krajobrazu naszego osiedla. Dziś drobnych klientów kopalni niemal już nie widać, wciąż jednak pozostali Ci, którzy pozyskują węgiel inną droga niż kupno.
Karp sprzedawany w Jaskini i długa wstęga ciężarówek były przez lata wyznacznikiem zbliżających się świąt Boże Narodzenia. Pamiętam że pewnego roku, kolejka zaczynała się już na Krywałdzie. Rekordziści marzli w kabinach zapewne przez kilka dni. Funkcjonujący wówczas przy parkingu bar „Basia" oblegany był przez kierowców z dalekich zakątków Polski (warto wspomnieć o gigantycznych hamburgerach które w „Basi" sprzedawano). Obok kierowców kręciły się „koniki" które skupywały od górników należne im „talony" węglowe. Niejednokrotnie w tym nie do końca normalnym towarzystwie, dochodziło do swad i bijatyk. Słyszałem nawet o jednym „koniku" ze Szczygłowic, który przypłacił swe zajęcie życiem. Węglowe towarzystwo było często też uciążliwe dla zwykłych mieszkańców osiedla, ze względu na utrudnienia dla samochodów i autobusów w tym rejonie.
Gdy mowa o sprzedaży węgla, nie sposób wspomnieć o tych, którzy węgiel kradną albo odzyskują. Mieszkańcy Szczygłowic w bardzo małym stopniu odczuli „restrukturyzacje" przemysłu w latach 90 – tych. Natomiast choćby w okolicznym Dębieńsku, wiele rodzin straciło źródło utrzymania. Jednakże i u nas byli tacy, co to pobrali „odprawy", by potem biedować na bezrobociu czy pracując za grosze u nie zawsze uczciwych rekinów biznesu. W Szczygłowicach pokłady węgla ukryte są zbyt głęboko, by człowiek nieuzbrojony w machiny mógł dotrzeć do nich nawet poprzez najgłębsze biedaszyby. Toteż w latach 90-tych pojawili się zarówno złodzieje jak i odzyskiwacze węgla. Złodziejom sprzyjał fakt, że węgiel dla drobnych odbiorców składowany był na hałdzie koło Zalanego gdzie dowożony był pociągami ( tak jest zresztą po dzień dzisiejszy). Kradły zarówno pojedyncze osoby ciągnące wory na plecach, sankach czy rowerach ale także zorganizowane grupy wywożące swe łupy samochodami. Ze względu na tych drugich, zasypano drogi dojazdowe na hałdy. Innym sposobem walki ze złodziejstwem, szczególnie zimą, było sypanie zwałów węgla wapnem. Nie na wiele się to jednak zdało, podobnież jak wprowadzenie na hałdy ochrony. Złodzieje węgla byli prawdopodobnymi sprawcami podpalenia działek. Jedną z nich zamieszkiwał bowiem bardzo głośny wilczur. Utrapieniem pieska było to, że szlak złodziejskiej nocnej pielgrzymki wiódł kilka metrów od jego budy. Reagował na węglarzy bardzo nerwowo, toteż słychać go było z daleka. Pewnej zimowej nocy działka na której ów czteronogi stróż mieszkał została podpalona. Niestety, pies stracił życie w tym pożarze.
Obecnie od czasu do czasu, można jeszcze nocą natknąć się na złodziei węgla, ale proceder ten zdecydowanie się zmniejszył.
Jeszcze wcale nie tak dawno, wraz z październikowymi deszczami nadciągały do Szczygłowic setki ciężarówek po węgiel. Ciągnące się niczym wąż szpalery starów i jelczów były stałym elementem jesiennego i zimowego krajobrazu naszego osiedla. Dziś drobnych klientów kopalni niemal już nie widać, wciąż jednak pozostali Ci, którzy pozyskują węgiel inną droga niż kupno.
Karp sprzedawany w Jaskini i długa wstęga ciężarówek były przez lata wyznacznikiem zbliżających się świąt Boże Narodzenia. Pamiętam że pewnego roku, kolejka zaczynała się już na Krywałdzie. Rekordziści marzli w kabinach zapewne przez kilka dni. Funkcjonujący wówczas przy parkingu bar „Basia" oblegany był przez kierowców z dalekich zakątków Polski (warto wspomnieć o gigantycznych hamburgerach które w „Basi" sprzedawano). Obok kierowców kręciły się „koniki" które skupywały od górników należne im „talony" węglowe. Niejednokrotnie w tym nie do końca normalnym towarzystwie, dochodziło do swad i bijatyk. Słyszałem nawet o jednym „koniku" ze Szczygłowic, który przypłacił swe zajęcie życiem. Węglowe towarzystwo było często też uciążliwe dla zwykłych mieszkańców osiedla, ze względu na utrudnienia dla samochodów i autobusów w tym rejonie.
Gdy mowa o sprzedaży węgla, nie sposób wspomnieć o tych, którzy węgiel kradną albo odzyskują. Mieszkańcy Szczygłowic w bardzo małym stopniu odczuli „restrukturyzacje" przemysłu w latach 90 – tych. Natomiast choćby w okolicznym Dębieńsku, wiele rodzin straciło źródło utrzymania. Jednakże i u nas byli tacy, co to pobrali „odprawy", by potem biedować na bezrobociu czy pracując za grosze u nie zawsze uczciwych rekinów biznesu. W Szczygłowicach pokłady węgla ukryte są zbyt głęboko, by człowiek nieuzbrojony w machiny mógł dotrzeć do nich nawet poprzez najgłębsze biedaszyby. Toteż w latach 90-tych pojawili się zarówno złodzieje jak i odzyskiwacze węgla. Złodziejom sprzyjał fakt, że węgiel dla drobnych odbiorców składowany był na hałdzie koło Zalanego gdzie dowożony był pociągami ( tak jest zresztą po dzień dzisiejszy). Kradły zarówno pojedyncze osoby ciągnące wory na plecach, sankach czy rowerach ale także zorganizowane grupy wywożące swe łupy samochodami. Ze względu na tych drugich, zasypano drogi dojazdowe na hałdy. Innym sposobem walki ze złodziejstwem, szczególnie zimą, było sypanie zwałów węgla wapnem. Nie na wiele się to jednak zdało, podobnież jak wprowadzenie na hałdy ochrony. Złodzieje węgla byli prawdopodobnymi sprawcami podpalenia działek. Jedną z nich zamieszkiwał bowiem bardzo głośny wilczur. Utrapieniem pieska było to, że szlak złodziejskiej nocnej pielgrzymki wiódł kilka metrów od jego budy. Reagował na węglarzy bardzo nerwowo, toteż słychać go było z daleka. Pewnej zimowej nocy działka na której ów czteronogi stróż mieszkał została podpalona. Niestety, pies stracił życie w tym pożarze.
Obecnie od czasu do czasu, można jeszcze nocą natknąć się na złodziei węgla, ale proceder ten zdecydowanie się zmniejszył.
Komentarze
Prześlij komentarz